Nasza redakcja postanowiła przeprowadzić wywiad z Panią Wicedyrektor- Hanną Piechotą. Przeczytajcie, a dowiecie się jakie plany na przyszłość miała na początku Nasza Pani Wicedyrektor oraz co robi w chwilach wolnych od swoich szkolnych obowiązków.
Redakcja: Do której roli jest Pani bliżej- nauczyciela czy dyrektora?Pani Wicedyrektor: Najbliżej mi na pewno do roli nauczyciela. Do tego przygotowywałam się przez okres pięcioletnich studiów w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Rzeszowie. Przygotowuję się również przez każdy jeden rok mojej pracy. Ciągle udoskonalam swoje umiejętności, poszerzając wiedzę merytoryczną jako nauczyciel języka polskiego i wiedzę z zakresu psychologii i pedagogiki. W tym moim rozwoju zawodowym na pewno ważnym momentem był okres , kiedy pracowałam jako metodyk języka polskiego, potem długi okres jako wicedyrektor, potem przez 7 lat jako dyrektor tej szkoły, a teraz jako wicedyrektor przez ostatnie 2 lata przed moim ostatecznym odejściem na emeryturę. Jednak rola nauczyciela jest mi najbliższa. Lubię pracę z młodzieżą, ten bezpośredni kontakt z młodymi ludźmi daje nauczycielowi ogromną satysfakcję i niewątpliwie mobilizację do pracy.
R: Czyli właściwie Pani od zawsze chciała być nauczycielem, tak?
PW: Od zawsze. To znaczy jeżeli mam być szczera już na studiach błysnęła mi myśl, że będę dziennikarzem, ale potem jakoś tak los chyba pokierował, że trafiłam do Turaszówki i.. chyba dobrze zrobił. Jak patrzę na swoją pracę zawodową, kiedy oglądam się za siebie to był to dobry czas w moim życiu. I ten etap dyrektorowania wymagający ogromu pracy, niejednokrotnie bardzo stresującej, ale dający takie poczucie, że chyba trochę dobrego udało mi się zrobić.
R: Więc ma Pani kontakt z młodzieżą już właściwie od samego początku. Jakie różnice widzi Pani pomiędzy młodzieżą teraz i kiedyś?
PW: Nie widzę. To nie dlatego, że jestem krótkowidzem *śmiech* i dlatego, że mam ciągle problem z myleniem nazwisk uczniów, ale zaczęłam pracę jako nauczyciel w 1974 roku, więc na dobrą sprawę, ktoś powiedziałby, że nikt tak długo nie żyje. Nie widzę różnicy. Młodzież jest tak samo spontaniczna, tak samo chętna do pracy i tak samo chętna do leniuchowania. Ludzie się nie zmieniają, ludzie są tacy sami. Zmienia się scenografia, na której odgrywamy swoje role i zmieniają się pewne mechanizmy, które może pozornie trochę ułatwiają życie młodzieży, a tymczasem łatwiej wprowadzają na manowce, w zaułki, z których ciężko jest wyjść. Pomimo moich lat, wielu, które już mam, pracuje mi się z młodzieżą równie dobrze jak wtedy, kiedy pracę zaczynałam i dla mnie uczeń i młodzież to po prostu pozytywne postacie, z którymi trzeba szukać kontaktu i wzajemnego porozumienia. Jak ludzie ze sobą rozmawiają i nawzajem mają nastawione uszy na słuchanie, a nie tylko na mówienie to niezależnie do tego czy jest to młodzież z 1974 roku czy jest to młodzież współczesna jest tak samo, więc wszelkiego rodzaju opowieści, że młodzież jest zła między bajki włożyć.
R: A wracając do 1974 roku… Pamięta Pani swoją pierwszą lekcję, kiedy weszła Pani pierwszy raz do klasy?
PW: Ja pierwsze swoje lekcje pamiętam jako lekcje z praktyk pedagogicznych, ponieważ studiowałam na uczelni pedagogicznej kładziono na to ogromny nacisk. Przeszliśmy ogromną szkołę, w sensie ćwiczenia, w zakresie prowadzenia lekcji, metodyki lekcji. Każda jedna lekcja czy z 74. czy lekcja obecnie, kiedy przychodzę po raz pierwszy do jakiejś klasy to jest lekcja w której jest ten moment jak nawzajem siebie odbierzemy. Czy ten pierwszy wzajemny kontakt będzie tym kontaktem, którym rozsypie się wszystko i trzeba będzie się starać i lepić ten rozbity garnek dobrych relacji czy znajdziemy na ‘dzień dobry’ tę wspólną płaszczyznę porozumienia i tak jak pamiętam, sięgając jakby nie było 40 lat wstecz, zawsze w sposób jasny i czytelny mówiłam czego ja oczekuję i pytałam czego oczekujecie ode mnie i na tej płaszczyźnie szukajmy porozumienia, bo ideałem naszej pracy jest nie moja satysfakcja, nie moje zarobki, bo one są, ale ideą jest to, żebyście ukończyli szkołę z dobrym wynikiem, zdali maturę, poszli na studia, a przede wszystkim dzięki temu językowi, którego nauczam- językowi polskiemu stali się mądrymi, wrażliwymi ludźmi, wrażliwymi na innych, bo bez tego nie da się dobrze żyć.
R: Teraz pytanie z Pani lat szkolnych: była Pani raczej imprezowiczem czy typem kujona?
PW: Nie, ani jedno ani drugie. To były lata 60. Imprezować mogłam trochę więcej studiując, ale w okresie mojej szkoły średniej były tak twarde rygory, że jeśli nauczyciel spotkał po południu dziewczynę idącą z chłopakiem, już nie mówię o jakimś obejmowaniu się, trzymaniu za rękę, to już były listy, pisma do rodziców ‘dlaczego’ i ‘co’. Po godzinie 20. przebywanie poza domem było przyjmowane z oburzeniem. Natomiast moją ogromną pasją było czytanie. Nie imprezowanie, a czytanie. Na studniach oczywiście, bo na tym polega również życie studenckie, że się poznaje innych ludzi, że się wchodzi w takie inne sfery życia, młodość pociąga, więc imprezowanie także, ale nie imprezowanie takie na zasadzie ‘impreza, impreza’, a potem byle jak na studiach.. Przede wszystkim studiowanie, intensywne studiowanie, a imprezowanie jako element kolejny. Takim fajnym czasem i ogromnie ożywiającym, uczącym ogromnej precyzji mówienia, a to jest ważne dla dziennikarza, było działanie w redakcji „Prometeja”. Wychodził taki miesięcznik studencki „Prometej”. Jego redaktor naczelny- Józef Węgrzyn potem był związany z TVN-em, taka znacząca postać.
R: Wspominała Pani, że lubi Pani też czytać. W jakich gatunkach Pani gustowała, gustuje. Skłania się Pani bardziej ku klasykom czy może współczesnym twórcom?
PW: Czytałam wszystko co mi w ręce wpadło. Z resztą był to taki czas, że zakres literatury był ograniczony. Wynikało to z określonych uwarunkowań politycznych, więc pewnych tekstów się nie dostawało. Lektury oczywiście wyczytane od A do Z. Fascynowała mnie literatura lat wojny i okupacji. Również rozczytywałam się w literaturze rosyjskiej, fascynował mnie Tołstoj i jeden i drugi. Zarówno Lew Tołstoj jak i Aleksander Tołstoj, a jego „Droga przez mękę”- „Chażdienie po mukach”, popatrzcie pamiętam, nawet część przeczytałam po rosyjsku, więc mówię czytałam dużo i co mi w ręce wpadło. Współcześnie rozczytuję się w literaturze kryminalnej. Lubię taką literaturę w takich kategoriach rozrywkowych, lubię literaturę kobiecą, daje ona taki zastrzyk ciepła, refleksji, a poza tym co mi w ręce wpadnie. Idę do biblioteki, o w samochodzie mam już stertę książek do oddania i znowu na zasadzie co mi w ręce wpadnie. Ostatnio czytam taki cykl, autorka nazywa się Carol Drinkwater i w tytule kilku tomowego cyklu pojawia się słowo ‘oliwka’. O kobiecie, która kupiła fermę oliwkową na południu Francji, uprawia ją, jest zarazem dziennikarką, aktorką, więc jest kobietą, taką.. bogatą wewnętrznie i tak cudnie pisze o tych drzewach oliwkowych, właściwie personifikuje je wręcz, nadając im jakąś wielką wyjątkowość, bo te drzewa są wyjątkowe, mające ponad 1000 lat, właśnie tak myślę jak to zrobić, żeby u mnie.. W moim ogrodzie oliwka nie przetrwa zimy, ale może spróbuję takie drzewko oliwkowe zaszczepić sobie w donicy, dużej donicy. Może mi się to uda, byłabym bardzo szczęśliwa.
R: A jaki okres życia wspomina Pani najlepiej?
PW: W życiu to jest tak jak z warkoczem, prawda? Przeplatają się różne pasma i na pewno przychodzi czas bólu i nieszczęść i przychodzi czas wielkiej radości. Ale może właśnie osoba, czy kobieta w moim już wieku docenia wielką radość i szczęście tego co było i tego co ma teraz właśnie z perspektywy tych wszystkich doświadczeń. I dlatego na pewno bardzo szczęśliwym okresem w moim życiu był moment, w którym urodziłam moją córkę i jest to coś wyjątkowego dla kobiety jak przynoszą to dzieciątko. A teraz, kiedy, ten okres teraz, kiedy przez ten czas mojego prowadzenia szkoły, dyrektorowania, pracowania na stanowisku wicedyrektora udało mi się razem z zespołem nauczycieli, rodziców, uczniów sprawić, że nasze technikum jest tak wysoko notowane w kraju, jest na czołowych pozycjach. Że nasze liceum tak wysoko się plasuje, jeżeli chodzi o zdawalność matur, że są to coraz ciekawsze wyniki w konkursach różnych i to że jestem szczęśliwą babcią, mam kochane wnuki, z którymi mam bardzo dobry kontakt, mam córkę, z którą mam dobry kontakt, mam wspaniałego zięcia i rodzinę mojego zięcia, z którą jestem bardzo zaprzyjaźniona, to wszystko sprawia, że się czuję człowiekiem po prostu szczęśliwym, który ma szczęście zrealizowania się marzeń. Marzyłam kiedyś o tym, żeby kupić dom, kupiłam, mam ogród, teraz marzę o tym, że będę ten ogród tak prowadzić, pielęgnować jak mi się marzy, będę mieć czas wreszcie na czytanie, czytanie, czytanie… I szczęście człowiekowi dają ludzie, a ja tych ludzi dobrych, życzliwych mam koło siebie.
R: Ma Pani jakieś motto życiowe, którym kieruje się Pani na co dzień?
PW: Tak, staraj się czynić dobro, bo ono powraca, nawet nie wiesz kiedy. Zło, tak jak ta powracająca fala w noweli Prusa, na pewno powróci, a dobro, które staram się czynić nie czyniąc zła, a nie czyniąc zła, czyni się dobro. Sama się czuję lepsza. Poza tym motto „Uśmiechaj się do ludzi”. To jest dla mnie bardzo ważne, wiem, że ten uśmiech sprawia, że nawet jeśli ktoś jest taki zjeżony jak takie zwierzątko niespokojne to sprawia, że uśmiech rozładowuje. No i mów ludziom szczerze co o nich myślisz. W tych sytuacjach oczywiście nie na zasadzie, że idę i wygłaszam, że ty jesteś taki czy inny, bo ja tak o tobie myślę- nie. Nie wolno ludzi obrażać, to jest ważne, ludzi trzeba szanować, nie zależnie od tego jakie mają poglądy. Człowiek ma prawo mieć swoje poglądy, ja mogę podjąć dyskusję z tymi poglądami, bo się z nimi nie zgadzam, ale masz prawo mieć swoje poglądy, masz prawo je bronić, ale jeśli mam coś przykrego mojemu uczniowi do powiedzenia to mówię to w zaciszu gabinetu po to, żeby go nie obrażać przy kolegach, bo nie ma powodu, nawet nie ma prawa, obrażać nikogo.
R: To wszystkie nasze pytania. Dziękujemy bardzo za wywiad.
PW: Również dziękuję, było mi bardzo miło!