1/12/2018

Wywiad z panią prof. Anną Lichoń

Rozmawiający: Kiedy zaczęła się Pani przygoda ze szkołą?
p. Anna Lichoń: Moja przygoda ze szkołą zaczęła się gdy poszłam do 1kl szkoły podstawowej (śmiech). Pamiętam, siedziałam wtedy w fartuszku w takich starych ławkach, w których jeszcze był kałamarz, w którym maczaliśmy pióra. Natomiast jeżeli chodzi o samą szkołę to podstawówkę i liceum-bo gimnazjum wtedy nie było, wspominam bardzo dobrze; przyjaźnie ze szkoły średniej trwają po dzień dzisiejszy.
R: Dlaczego mimo ukończenia liceum na profilu matematyczno-fizycznym jako kierunek studiów wybrała Pani polonistykę?
p.AL: Szczerze, pójście na mat-fiz w liceum to był całkiem przypadkowy wybór, z tego co wiem dość duża część mojej klasy podobnie jak ja po szkole udała się na studia humanistyczne.
R: Czy pamięta Pani moment w swoim życiu, w którym została podjęta decyzja o zostaniu nauczycielem?
p.AL: Trudno powiedzieć. Tak naprawdę planowałam zupełnie inny świat dla siebie. Marzyłam, aby jako osoba świecka, ponieważ nigdy nie chciałam zostać zakonnicą, wyjeżdżać do innych krajów na misje. Nie myślałam wtedy o nauczycielstwie-ewentualnie w Afryce. Jednak w klasie maturalnej zaczęłam myśleć pod tym kontem, jednym z powodów był fakt, że nigdy nie miałam problemów z j. polskim, ponieważ miałam świetną polonistkę, z którą do dzisiaj utrzymuję kontakt. Nazywałam ją skromnie panią od Herberta, ponieważ nauczyła mnie miłości do poezji i samego Herberta, którą dzisiaj staram się przekazać moim uczniom. Innym argumentem do pójścia w tym kierunku był fakt, iż jako jedyna w klasie posiadałam przywilej nie pytania na jej przedmiocie, mimo iż zawsze pytała, ponieważ byłam tak aktywna na lekcji, że nie było takiej potrzeby. Po liceum złożyłam jednak dokumenty na inny kierunek i tydzień przed egzaminem przeniosłam je na polonistykę.
R: Czy uważa się Pani za dobrego nauczyciela?
p.AL: To pytanie powinno wrócić do uczniów, których uczę. Nie wiem czy jestem dobrą nauczycielką, ale mam nadzieję, że tak. Nigdy nie uważałam się za kogoś wyjątkowego, robię to, co lubię. Mam nadzieję, że uczniowie widzą to i słyszą. Mimo iż miałam wiele propozycji pracy poza szkołą, nie przyjęłam ich, ponieważ nie wyobrażam sobie robienia czegoś innego jak uczyć i mieć kontakt z młodzieżą . Mam satysfakcję, że mam kontakt od początku z uczniami szkoły średniej, ponieważ człowiek rozmawia już z dojrzałymi i odpowiedzialnymi ludźmi.
R:Jakim typem ucznia Pani była?
p.AL: Byłam przeciętnym uczniem jeżeli chodzi o przedmioty ścisłe, mimo iż było to mat-fiz. Uwielbiałam chemię, ponieważ miałam genialną nauczycielkę-wychowawczynię, która świetnie wykładała swój przedmiot. Gorzej było z fizyką i matematyką. Byłam uczniem angażującym się w życie szkoły. Nasza klasa miała zacięcie artystyczne- często organizowaliśmy akademie, występy, program na studniówkę. Chociaż czasem dawaliśmy jako klasa w kość, to raczej nie było źle. Myślę, że istnienie w szkole to nie tylko kwestia ocen i obecności, ale zaangażowanie w różne sfery życia szkolnego

R: Czy miała Pani swoja ulubioną klasę w szkole?
p.AL: Tak, była to moja pierwsza klasa w tej szkole, klasa dziennikarska, moje słynne „prosiaczki” (gdy do kogoś mówię prosiaczek to broń Boże nie jest to obraźliwe, a wręcz przeciwnie bardzo miłe). To była  bardzo zróżnicowana klasa: jedni to byli typowi metale, a dziewczyny bardziej przypominały świat Barbie. Dawali popalić, ale byli to fantastyczni, młodzi ludzie. Przeżyłam z nimi wiele przygód, wspaniałych wycieczek, chwil i spotkań. Jednak o rzeczach najciekawszych z wycieczek przyznali mi się dopiero po maturze (śmiech). Mam to szczęście, że spotykamy się co roku w okresie między Bożym Narodzeniem, a Nowym Rokiem. Wspominamy wtedy „stare” dzieje i opowiadamy nowe historie. A tak poza tym mogę powiedzieć, że ogólnie mam bardzo duże szczęście jeżeli chodzi o klasy, które uczę, nie narzekam, mam z nimi dobry kontakt i nigdy nie sprawiają mi większych problemów-może dlatego, że jestem wymagająca(śmiech). Mam tylko nadzieję, że skoro ja lubię te klasy, to te klasy też mnie lubią.
R: Czy ma Pani jakąś swoją książkę bliską sercu?
p.AL: Z przykrością muszę przyznać, że w roku szkolnym jeżeli chodzi o książki nie jest za dobrze, prawie ich nie czytam-wiem, że brzmi to fatalnie, ale po prostu przy ilości wypracowań i sprawdzianów, które trzeba poprawić, nie znajduję czasu. Jednak taką książką, która odegrała dużą role w moim życiu jest „Cień wiatru”(pierwsza cześć serii) Carlosa Ruiza Zafón’a. Opowiada o ludziach, którzy szukają w zagubionej bibliotece swojej własnej książki. Była ta jedna z nielicznych książek w moim życiu, którą przeczytałam jednym tchem (specjalnie, żeby skończyć siedziałam do 5 rano *śmiech*).  Bardzo lubię czytać książki  biograficzne, reportaże współczesne i nie tylko. Zachęcam do czytania, bo to naprawdę wielka przyjemność.
R:Czy uważa Pani, że są lektury, które można pominąć?
p.AL: Nie wyobrażam sobie, żeby były jakieś lektury, które trzeba omijać szerokim łukiem. Uważam jednak, że kanon lektur w dzisiejszych czasach dla szkół średnich jest bardzo ograniczony. Ja sama nie przyjmuję do wiadomości, aby moi uczniowie wyszli ze szkoły z lekturami określonymi tylko w podstawie programowej. Dlatego pozwalam sobie na urozmaicenie tego programu o inne, ciekawe i ważne książki.
R: Czy ma Pani jakieś rady dla maturzystów, jeżeli chodzi o j. polski?
p.AL: Moja rada jest taka, by zawsze czytać dokładnie polecenia, zwracać uwagę na to, co się  wymaga, przede wszystkim, żeby zrozumieć temat i się go trzymać. W rozprawce przywoływać argumenty ściśle związane z tezą, a nie na chybił-trafił. Na maturze ustnej nie przerażać się wylosowaniem tematu językowego tylko skupiać nie na wykonaniu polecenia. A najważniejsze czytać dokładnie lektury, a szczególnie te z gwiazdką! Uważać, aby nie popełnić błędu kardynalnego. Nie szarżować z czasem, do wszystkiego podejść na spokojnie, a wtedy wszystko będzie dobrze i matura będzie zdana.
R: Dziękujemy za poświęcony czas i opowiedzenie ciekawej historii.

Rozmawiali: Martyna Krupa i Jacek Wojnarowski.