-
Panie
Stanisławie, czym jest dla Pana Warszawa, jak Pan się w niej
czuje?
-
Warszawa
jest dla mnie przede wszystkim domem, czuję się tutaj dobrze. Jest
też moim miejscem pracy, prowadzę dwa bardzo dobrze prosperujące
sklepy galanteryjne.
-
Czy
to miasto pozwala na godne życie czy raczej trudno tu cokolwiek
osiągnąć?
-
Za
młodu nie miałem nic, pieniędzy, perspektyw, miałem jedynie
marzenia i chęci. W ciągu dnia ciężko pracowałem, natomiast w
nocy uczyłem się. Chciałem bowiem ukończyć szkołę i stać się
wielkim uczonym. Moje losy potoczyły się jednak inaczej niż
planowałem. Najpierw udział w powstaniu styczniowym, zsyłka na
Syberię, potem powrót do kraju, ożenek z wdową po właścicielu
sklepu, przejęcie interesu, szybkie pomnożenie pieniędzy, które
otrzymałem w spadku po żonie. Nie było mi łatwo. Na wszystko
musiałem sobie ciężko zapracować. Każdy mieszkaniec Warszawy
musi. Chociaż są wyjątki.
-
Co
to znaczy, że są wyjątki, Panie Wokulski?
-
Warszawa
dzieli się na kilka części, ale najwyraźniejszy podział to
podział na „Warszawę bogatych” i „Warszawę biednych”. Ta
pierwsza część to właśnie ten wcześniej wspomniany wyjątek.
Prościej mówiąc arystokracja. Zbiorowisko ludzi, którzy żyją
ponad stan, całe życie bawią się i ucztują. Oni mają wszystko,
prócz uczuć. Pławią się w luksusach, podróżują po świecie,
wydają mnóstwo pieniędzy na ubrania, świecidełka i jedzenie i
nawet nie starają się zauważyć otaczających ich problemów.
Podczas gdy arystokracja upija się na swoich wspaniałych
przyjęciach w innej części Warszawy umierają ludzie. „Warszawa
biednych”, tak można określić drugą stronę tego miasta. Na
Powiślu, dzielnicy niezwykle ubogiej, rozpadającej się są
ludzie, którzy żyją z dnia na dzień, którzy nie mają dosłownie
nic. Kobiety muszą pracować jako prostytutki, żeby zarobić jakoś
na życie. Mężczyźni, aby zapewnić posiłek swoim rodzinom także
robią wszystko, co tylko możliwe. Jednak ich starania nie zawsze
wystarczają. Na Powiślu ludzie mieszkają w ruderach. W zimie
wszechobecny mróz i brud zabijają tysiące osób. To straszne.
Gdyby tylko można było jakoś zapobiec temu wszystkiemu... Tej
nierówności, tej okropnej biedzie i niesprawiedliwości.
-
Zgadzam
się, to dramatyczne. Gdy jedni się bawią, inni umierają. Lecz
czy nie ma pomiędzy tymi dwoma warstwami jakiejś środkowej?
-
Jest
jeszcze mieszczaństwo. Warstwa żyjąca godnie. Mieszczanie trudnią
się przede wszystkim handlem. Dobrym przykładem jest mój
przyjaciel, Ignacy Rzecki. Pracuje on w jednym z moich sklepów,
jest dobrym i uczciwym człowiekiem. W skład mieszczaństwa wchodzi
również inteligencja. To ludzie, którzy swoimi zdolnościami
intelektualnymi zarabiają na utrzymanie. Jest to twardy orzech do
zgryzienia, na przykład moja znajoma, Helena Stawska, dająca
lekcje gry na fortepianie ledwo wiąże koniec z końcem.
Mieszczaństwo też jak widać nic za darmo nie ma. Nieważne czy
Polak, Żyd czy też Niemiec, każdy musi zapracować na godne życie
w Warszawie.
-
To
interesujące, na koniec niech Pan podsumuje to jaka jest Warszawa,
ludzie w niej mieszkający i realia z nią związane.
-
Warszawa
to wspaniałe miasto. Potrzebuje jednak jeszcze trochę pracy nad
sobą. Powinna się ona wzorować na Paryżu. Ludzie tutaj są
pozornie tacy sami, a jednocześnie zdumiewająco różni. Bogata
arystokracja, biedni powiślanie i mieszczaństwo. Chciałbym, aby
to się zmieniło. Majętniejsi powinni pomagać uboższym, a
mieszczanie nie mogą bać się rozwoju i postępu. Mam nadzieję,
że doczekam się Warszawy, w której człowiek człowiekowi
człowiekiem.