Elektryk wydawał mi się naturalnym wyborem. Był blisko, właściwie bardzo blisko. Wchodząc na niewysokie wzgórze za domem widziałem dokładnie kompleks budynków szkoły. Poza tym o „elektrykowym” esprit de corps opowiadał mi kuzyn, który od roku uczęszczał do technikum. Tak więc w deszczowy dzień pierwszego września ( dziwne, każdy kolejny etap edukacyjny zaczynałem w strugach deszczu ) przekroczyłem progi tej szacownej instytucji. Trochę przeraził mnie czarnobrody wychowawca – Piotr Zych. Też zastanawiałem się kimże to są moi współtowarzysze uczniowskiej doli. Właściwie to współtowarzyszki częściej , bo dominacja pierwiastka żeńskiego była znaczna. Jednak potrafiliśmy się bronić, nasz męski klub. A dziewczyny z klasy cóż, już tej samej jesieni przyniosłem jednej pierwsze kwiaty w życiu. Planowałem tą kwiatową inicjację jeszcze w gimnazjum, bo tam też miałem muzę swoją. Jednak kolega rozsądnie stwierdził, że kwiatek pomoże, albo nie pomoże zdobyć jej względów, a za pieniądze, które zmarnowałbym na niego możemy kupić sobie po lodzie i oranżadę na dokładkę. A jesień była piękna, do dziś pamiętam intensywność barw liści bukowych podczas integracyjnej wycieczki nowych uczniów do Folusza. I poczucie dorosłości. Strasznie miłe takie wspominki. A później zima przyszła, że hej. Droga do szkoły wśród zawiei i śnieżnych refleksów i w grudniu, i w styczniu, i w lutym. I szkolny wyjazd na wyciąg narciarski na Magurze Małostowskiej. I tak to mijało. W rytm skoków do wody na basenie, sprawdzianów ( szczególnie tych z matematyki w moim przypadku ), kolejnych dzwonków. Słuchało się starych anegdot o legendarnych nauczycielach i powstawały nowe. Jadło się legendarne „ćwiartki” z mortadelą i popijało „celestynką pomarańczową”. Były jeszcze inne smaki – wino „Sofia” i piwo „Obołoń” spożywane podczas wagarów, rogale z czekoladą i czereśnie z około szkolnych sadów. Smak tytoniu poznałem dopiero w Krakowie. Były też oczywiście różne wybryki mniej lub bardziej udane. Nawet akcenty polityczne jak geopolityczny akt poparcia dla pierwszego z majdanów pod hasłem „Ukraina bez Putina”. Myślę, że Putin z pewnością wziął pod uwagę nasz mini-wiec. Trochę urośliśmy , powiły się nawet klasowe dziatki o co nietrudno w tak sfeminizowanej klasie. A później przyszło się uczyć tańczyć poloneza i wymyślać scenariusz studniówkowego skeczu. I rach ciach, parafrazując poetę – „hurra hurra za tydzień matura !” A potem w świat . Ostatnim aktem szkolnym był czerwcowy spływ na trasie Białobrzegi – Ustrobna – Jazowa na własnoręcznie zbudowanej tratwie. Załoga składała się z trzech absolwentów „Eelektryka” – samych kapitanów.
A później się rozeszliśmy, nasza klasa cała. Co prawda nie aż tak jak w piosence Kaczmarskiego się rozjechaliśmy, ale rozrzut jest dość spory. Różne strony, różne zawody od marynarza po pracownika naukowego. A szkoła ? Wróciłem po wielu latach jako praktykant. Trochę się zmieniło, basen jakiś mniej wietrzny ( ale wuefiści ci sami ) , warsztaty szkolne przerobione. Jednak pewne rzeczy są wieczne – diamenty i pomnik żaby zielonej na skwerku przyszkolnym. Zawsze zastanawiałem się skąd ta żaba. Może to symbol bliskości podmokłych łąk i nadwisłoczych łęgów, a może jakaś inna przyczyna ?
Wiktor Trybus – rocznik 2005