1/12/2018

Niezwykła rozmowa z Maciejem Białkiem


Maciej Białek, nauczyciel historii, przez lata ukrywał, że jest niewidomy. Bał się, że straci pracę. Od 18 lat uczy historii w VIII LO w Lublinie, nie widzi od dwunastu. Choruje na zwyrodnienie barwnikowe siatkówki, wzrok tracił stopniowo. Najpierw nie widział po zmroku, potem przestał rozróżniać kolory, kontury, aż do momentu, gdy przed oczami była tylko biała mgła. Tracił wzrok i uczył się szkoły na pamięć.

-Jak Pan radzi sobie z uczniami, którzy próbowali ściągać na lekcjach?
- Teraz, kiedy zaczynam pracę z nowymi uczniami, proszę ich o przysięgę, w której obiecują, że nie będą ściągać. Jednak jeśli przyłapię kogoś na spisywaniu, traci możliwość poprawienia oceny niedostatecznej. To jest właśnie odwaga, żeby łamać model nauczania i żeby być przyzwoitym człowiekiem. Zobaczcie, uczymy się w szkole wielu rzeczy, ale nie chodzi o to, żeby się nauczyć jakiś dat na pamięć, ale uczymy się również przyzwoitości i uczciwości. Bo co? Jeśli ktoś nie patrzy to można wziąć w łapę, a jeśli ktoś już patrzy, to co? Wstyd! Wtedy jesteśmy uczciwi, fantastyczni. Następnie dziwimy się, oglądając polityków nierzetelnych. Potem jest afera, zdziwienie jak można było dopuścić do takich sytuacji. Przecież nikt na czole nie ma napisane „łapówkarz”, ani nikt nie ma napisane „dziwka”, ani że się puszcza. Jednak można robić różne rzeczy. Teraz od nas zależy, czy jesteśmy przyzwoici. Czy to tolerujemy, czy też nie. Więc to nie działa w stu procentach, ale niektórzy sami przyznają się, mówiąc, że nie zrobili czegoś do końca samodzielnie. To jest też ważne.
-Jest kwestia, która mnie bardzo nurtuje. Ile ten film zmienił w Pana życiu i w tym jak ludzie Pana postrzegają?
- Tak naprawdę ten film nic nie zmienił w moim życiu. Czuję się tak, jak się czułem. Nadal jestem nauczycielem historii. Nie stałem się nagle aktorem, jednak miałem przyjemność poznać znane osobowości i przekonać się, że są oni normalnymi ludźmi, takimi jak my, którzy wcale nie „gwiazdorzą”. Są to mili, fajni ludzie, oczytani. Niestety miewamy o nich mylne zdanie. To tzw. „kumpelstwo” z obsadą filmu, zostało mi dane przez los. To jest to, co zyskałem. Na pewno nie wpłynął diametralnie na moją sytuację osobistą czy zawodową. Zawsze powtarzam, że to nie jest moja autobiografia, ale fabuła. Jednak to była niezwykła przygoda, bo ja wychowałem się przy kinie “Grunwald”, które było w Domu Żołnierza. Chodziłem na seanse, kiedy tylko mogłem. Teraz byłem konsultantem przy filmie, począwszy od etapu scenariusza. Dyskutowaliśmy też z operatorem, który chciał, żeby kamera oddała sposób, w jaki świat widzi osoba tracąca wzrok.  Myślę, że ten film pokazał, że warto mówić o swoich problemach głośno, bo wtedy łatwiej znaleźć pomoc. Jednak nie wszyscy chcą pomagać. A gdyby się tak zastanowić, przykładowo pieniądze z niektórych składek powinny pomagać niepełnosprawnym, a tu nagle okazje się, że pieniędzy nie ma. Bo na przykład trzeba było załatać drogę lub wydać pieniądze na coś innego. Także może ten film, te problemy, o których się tutaj mówi, będą dawały do myślenia. Pokazuje, że osobom niepełnosprawnym także można zaufać, gdyż one również mogą wykonywać swoją pracę świetnie. Film ten daje również nadzieję ludziom, których jakiś problem może dotknąć za kilka lat. Pokazuje, że mogą normalnie funkcjonować. Pomimo że z różnymi ograniczeniami, nie należy wyzbywać się swoich marzeń , bo można praktycznie żyć, korzystając z tego życia w pełni. A fakt, że ktoś jest osobą na wózku inwalidzkim, niewidomą, czy osobą bez ręki, nie znaczy, że jest w czymś gorszy, czy że nie potrafi cieszyć się życiem, czy budować relacji, przyjaźni, miłości. To nie znaczy, że jest gorszym pracownikiem, bo nie jest.
- Czy fakt ukazany w filmie, że przez długi czas ukrywał Pan stratę wzroku jest prawdziwy? Jeśli tak, czy było to czymś zmotywowane i czy nie bał się Pan, że sprowadzi to jakieś niebezpieczeństwo, na przykład podczas wycieczki?
- Tak, przez dość długi czas udawałem, że wszystko doskonale widzę. Stopniowo pojawiały się plamki, przestawałem widzieć plamy, zacząłem chodzić w okularach. A przecież nikt nie zakładał, że całkiem straciłem wzrok. Nauczyciel jest trochę aktorem. On przychodzi do was na lekcję  w sposób zamierzony, nie przychodzi włożyć wam do głowy różnych dat, a wy potem musicie się tego wszystkiego nauczyć. Nauczyciele, tak jak aktorzy w teatrze, gramy rolę, aby was zaciekawić, wzbudzić zainteresowanie. Bo chodzi o to, żeby skłonić was do tego, aby otwierać książki w domu. Nikt za was się nie nauczy, jeśli sami tego nie zrobicie. My mamy was tylko do tego zachęcić.
Ta niepewność moich uczniów, czy jeszcze widzę, czy już nie, sprawiała, że nie wiedzieli, czy mają na mnie uważać. W tamtych czasach bycie niewidomym, znaczyło co innego niż teraz. Fakt, że moje życie społeczne zmieniłoby się, był dla mnie okropny. Pomimo że traciłem wzrok, ja ciągle kupowałem książki. Nie mogłem się od tego, tak jakby uwolnić. Było to takie jakby zaklinanie rzeczywistości, że może kiedyś jeszcze będę w stanie sobie je przeczytać. Cieszę się z tego powodu, gdyż wtedy kupione książki, mogły być później przeczytane, za pomocą tych nowoczesnych urządzeń. Jest jeszcze druga rzecz, że przez długi czas miałem lęk przed chodzeniem z białą laską. Poruszanie się po szkole pełnej uczniów, nie było problemem. Szkoła nie jest duża, więc łatwo było znaleźć klasy. Problem zaczynał się, kiedy budynek był już cichy i pusty. Jeszcze inna sprawa, że zdarzyło mi się rozbić golenie w miejscach, w których dawniej dużo przebywałem. Nawet na moim osiedlu. Potrafiłem zwijać się z bólu, jednak nie mogłem szukać innej, łatwiejszej drogi. Bo co jeśli nagle ta droga zostałaby zamknięta? Co wtedy bym począł? Musiałem nauczyć się tak chodzić, żeby chodzić wolniej, ostrożniej, żeby nawet jeśli na coś wejdę, nie poranić się.
Z uczniami chodzi o to, że przecież ich zachowanie nie rzutuje tylko na konsekwencje względem nich. Odpowiadać może również rówieśnik, nauczyciel. Nieważne, że myślimy sobie, że to nasza sprawa, co robimy i wszystko zbagatelizujemy. Życie to ciągłe wybory. Czasami nie wiemy, jaką decyzję powinniśmy podjąć. Nie wiemy, czy powinniśmy walczyć o lepszy los, czy czekać na koniec. Życie jest zaskakujące, ale nie możemy się załamywać. Jedni się rodzą, drudzy umierają, ale musimy się z tym pogodzić.
-Kiedy Pan ukrywał to, że nie widzi, nie używał Pan białej laski. Czy teraz jest inaczej?
-Chodzenie z laską w ręką stało się automatyczne. Zabieram ją ze sobą, nawet jeśli jestem w czyimś towarzystwie. Biała laska jest potrzebna także dla mojego bezpieczeństwa, ale zdarza się, że nawet jeśli stoję z nią na krawędzi ulicy, to kierowcy wcale nie zwalniają. Nie krępuję się też już, kiedy muszę zapytać o drogę.
- Czy ma Pan kontakty z byłymi uczniami?
- Tak, ten kontakt jest. Czasami bliższy, czasami dalszy, telefoniczny. Spotykamy się na jakiś ważniejszych wydarzeniach, bądź przypadkowo, ale utrzymujemy kontakt.
-Czy jest jakaś scena w filmie, która się Panu nie spodobała?
- Nie. Takie pytanie było kierowane do mnie również od reżysera. Jednak to jego wizja i nie chciałem się w to mieszać. W końcu to nie opowieść o mnie, lecz historia inspirowana moim życiem. O Kacprze musiałem pomyśleć jako o bohaterze filmowym, a nie jak o sobie.
- Kiedy doszedł Pan do wniosku, że już dosyć udawania, że czas się przyznać? Czy wydarzyło się coś znaczącego?
- Podczas pewnego wyjazdu zdarzył się pewien wypadek. Pech chciał, że jakiś szalony architekt wymyślił prostokątne wypustki w korytarzach hotelowych. Kiedy akurat szedłem korytarzem uderzyłem głową o tę wypustkę, rozciąłem łuk brwiowy i krew zaczęła lać się strumieniami. Koleżanka zapytała „Maciek, co Ty ślepy jesteś?!” i wtedy powiedziałem, że jestem.

Od redakcji:
Bardzo dziękujemy za wywiad, a wszystkim, którzy nie widzieli jeszcze „Carte Blanche” gorąco polecamy.