Redaktor Julia Hawrot: Panie Tomaszu, jak wspomina Pan czasy dzieciństwa?
Tomasz Judym: Pierwsze lata spędziłem na posyłkach, froterowałem, czyściłem posadzki, myłem w kuchni garnki, rondle, nastawiałem samowary i latałem, latałem bez końca za sprawunkami. Jeszcze dziś pamiętam ten dom, te schody kuchenne! Ile ja tam cierpień… Całe moje dzieciństwo, cała pierwsza młodość upłynęły w nieopisanym, wiecznym przestrachu, w głuchej nędzy, którą teraz dopiero pojmuję. A zresztą , a zresztą… co tu gadać…
JH: Jak na początku wyglądała pana edukacja? Było Panu trudno?
TJ: Ciotka wynajęła pokój w korytarzu z osobnym wejściem jednemu studentowi. Płacił niedużo, ale za to miał obowiązek mnie uczyć i przygotować do gimnazjum. Ten facet mnie uczył sumiennie i przygotował. Radek się nazywał… Moje lekcje, gdy Radek się wyprowadził po skończeniu budy, odrabiałem w kuchni, na stole zawalonym rondlami, wpośród ziemniaków i masła. Ileż to razy ciotka mnie wyganiała precz, za byle winę! Ile razy musiałem błagać na klęczkach, żeby mnie znowu przyjęła do swego „domu”. Czasami w przystępie świetnego humoru dawała mi swoje rozklejone trzewiki, w których ku szczerej radości całego gimnazjum chodzić musiałem.
JH: Co Pan może jeszcze powiedzieć o swojej ciotce? Czy jest coś co Pan jej zawdzięcza?
TJ: Ciotce zawdzięczam wiele. Gdyby nie ona, zostałbym był na rodzinnym podwórzu. Ona mnie w świat wepchnęła, ale też com ja z jej powodu przeżył! Była to podobno, niegdyś cudna dziewczyna. Toteż prędko z sutereny ruszyła w świat…
JH: Bez wątpienia Pana dzieciństwo było trudne, ale czy dochodziło do jakichkolwiek starć pomiędzy Panem, a pańską ciotką?
TJ: Prał mię kto chciał: ciotka, służące, lokatorowie, nawet stróż w bramie wlepiał mi, jeśli nie kułaka w plecy, to przynajmniej słowo, często twardsze od pięści. I nie było apelacji.
JH: Skończył Pan studia medyczne, zatem jak Pan myśli, co jest obowiązkiem każdego lekarza w XIX w. ?
TJ: Czy nie jest naszym obowiązkiem szerzyć higienę tam, gdzie nie tylko jej nie ma, ale gdzie panują stosunki tak okropne? Któż to ma czynić, jeśli nie my? Życie nasze całe składa się z pasma poświęceń. Wczesną młodość spędzamy w trupiarni, a całość wieku w szpitalu. Praca nasza jest to walka ze śmiercią.
JH: Jeżeli miałby Pan porównać pracę lekarza z innym zawodem, co by to było?
TJ: Co może się porównać z pracą lekarza? Czy praca na roli, czy w fabryce, czy „zajęcie” urzędnika, kupca, rzemieślnika nawet żołnierza? Każda myśl tutaj, każdy krok, każdy czyn, musi być zwyciężeniem ślepych i strasznych sił natury. Ze wszech stron, z oczu każdego chorego patrzy w nas zaraza i śmierć.
JH: Nasuwa mi się pewne pytanie, czy jako lekarz ma Pan czas na marzenia?
TJ: Od dawien dawna, od czasu kiedy w szkołach zacząłem się uczyć dla samej nauki, snuły mi się po głowie pewne nieokreślone idee z dziedziny chemii, fizjologii… Dosięgałem zawsze myślami jakiegoś potężnego światła, tysiąc razy silniejszego od elektryczności, które oczom lekarza odsłoni wnętrze płuc słuchotnika. Tworzyłem kolosalne odkrycia w terapii gruźlicy, budowałem szpitale, jakich świat nie widział.
JH: Od zawsze chciał Pan pomagać ubogim? Miał Pan jakieś plany lub rozmyślenia na ten temat?
TJ: Właśnie drugą chimerą, która mnie ścigała, było zużytkowanie nieczystości wielkich miast. Trzecią, wynalezienie jakiegoś nowego środka lokomocji, który by zniweczył siłę wzrostu miast fabrycznych i rozproszył te zbiorowiska cegieł i ludzi po całym kraju.
JH: W Warszawie na pewno miał Pan ręce pełne roboty, jak wyglądał Pana dzień?
TJ: Całe ranki spędzałem w szpitalu na oddziale chirurgicznym, gdzie pełniłem obowiązki asystenta. Stołowałem się, jak za czasów studenckich, na mieście, a od godziny piątej, stosownie do wskazań spiżowymi literami wyrytych na tablicach, siedziałem w „gabinecie” aż do siódmej.
JH: Jakie emocje odczuwał Pan w momencie podjęcia decyzji, dotyczącej wyjazdu do Cisów?
TJ: Rozpoczynałem jak gdyby nową stronicę życia. Czasami błąkał się w moich myślach zgryźliwy frazes: „Filister zabiera się do robienia kariery, filister, filister”- lecz szybko ta gorzka nuta ginęła w cichej rozkoszy, jak tęsknota ściskająca piersi.
JH: Co Pan może powiedzieć na temat pańskiej pracy w Cisach?
TJ: O dziesiątej siadałem w gabinecie i przyjmowałem pewną kategorię chorych, przeważnie młodych zdechlaków, aż do godziny pierwszej. Po obiedzie zajmowałem się bawieniem dam, uczestniczyłem w organizowaniu teatrów amatorskich, spacerów, przeróżnych rekordów, wyścigów pieszych itd. Zabawki tego rodzaju musiałem traktować jako pracę swą obowiązkową, czy do nich miałem chęć, czy nie.
JH: Panie Tomaszu, czy po założeniu szpitala dla ubogich miał Pan dużo pacjentów, czy może powtórzyła się sytuacja z Warszawy?
TJ: Skoro urządziłem sobie z pierwszej widnej salki gabinet przyjęć, od razu zwaliła mi się na kark lawina Żydów, dziadów, obieżyświatów, biedaków, suchotników, rakowatych- wszystko, słowem, płacząca krwawymi łzami bieda polskiego, cuchnącego miasteczka i nie inaczej cuchnących wiosek.
JH: Wcześniej porównywałam pańską sytuację w Warszawie, czy rzeczywiście prawdą jest, że przez pół roku nie miał Pan ani jednego pacjenta?
TJ: Prawda, że w ciągu miesiąca września, października, listopada, grudnia, stycznia i lutego nie zjawił się w tym mieszkaniu ani jeden pacjent, ani jeden „kulawy pies niosący w zębach rubla”.
JH: Wiadomo, że darzył Pan ogromnym uczuciem Panią Joannę, czy miewał Pan jakieś fantazje dotyczące obrazu ukochanej?
TJ: Nie pragnąłem Panny Joasi jako kobiety, nigdy z niej w marzeniach nie zdzierałem szat dziewiczych. Pachnące dymy błękitne otaczały ją i zasłaniały od myśli pożądliwych. Nade wszystko, nad piękność, dobroć i rozum kochałem w niej swoją i jej miłość.
JH:Dziękuję Panie Tomaszu za wywiad, miło było Pana poznać.
TJ:Dziękuję również.